Recenzja: Designated Survivor (Serial 2016-2019)

Baśń o uczciwym polityku.


Designated Survivor main

Obecna sytuacja sprzyja nadrabianiu wszelkich wytworów szeroko pojętej kultury – filmów, seriali, gier, komiksów, książek. Jestem nałogowym połykaczem seriali, więc nic dziwnego, że tytuł, na który od dłuższego czasu padał mój wzrok po włączeniu Netflixa w końcu wjechał na tapetę. Mowa tu o dostępnym na wspomnianej platformie Designated Survivor. Choć opis trąci najgorszą amerykańską sztampą, było w nim coś, co jednak mnie do tego tytułu przyciągnęło. Być może była to nadzieja, że tym razem fabuła nie potoczy się w znaną z miliona innych produkcji stronę?

Opowieść zaczyna się w momencie, w którym Kapitol wylatuje w powietrze, a w wybuchu ginie cały rząd Stanów Zjednoczonych. Cały, poza jednym małym Sekretarzem do spraw urbanizacji, który zdaje się być osobą, którą pasowałaby wszędzie, tylko nie w Waszyngtonie. I to pokazuje nam serial – oto człowiek, skromny nauczyciel akademicki rzucony w wir zagmatwanej, na wskroś kolesiowskiej i dwulicowej polityki Białego Domu. Znamienna jest scena rozgrywającą się około połowy pierwszego odcinka – toaleta, dwóch gości i monolog jednego z nich mówiący, jak bardzo Tom Kirkman – nasz były sekretarz ds. urbanizacji - nie nadaje się na prezydenta. Drugi to oczywiście nasz nowy rządzący, bo przecież w obliczu ogarniającego go przerażenia scenarzyści musieli mu przygotować odpowiedni kubeł zimnej wody, żeby stanął na wysokości zadania. Facet od monologu pozostaje w serialu i jest jak dla mnie jednym z jego jaśniejszych punktów.

Scenarzyści serwują nam dwie przeciwstawne wizje – pełną wybojów drogę w Białym Domu i urocze życie rodzinne, w którym wszystko (do pewnego momentu, uff) przebiega tak idealnie, że aż zgrzytają zęby. Dzieci oczywiście są niegrzeczne, ale tylko w granicach normy, a Pierwsza Dama jest tak urocza, zgodna i prostolinijna, że za którymś razem błagałam w myślach scenarzystów, żeby na swojego męża choć raz porządnie nawrzeszczała. Tomowi w roli prezydenta udaje się jakoś lawirować pomiędzy zawiłościami polityki - okazuje się nawet, że jest facetem, który ma własne zdanie i potrafi podjąć samodzielną decyzję. Obstaje przy tym, by pozostać bezpartyjnym i że szczerością da się załatwić wszystko.

Designated Survivor promo

Serial doczekał się trzech sezonów, z czego trzeci został skrócony o ponad połowę w stosunku do pierwszych dwóch. W ciągu całych 53 odcinków Kirkman jako charakter ewoluuje, ale sposób załatwiania przez niego spraw państwowych zdaje się być monotematyczny. Przecież z każdego kryzysu da się wyjść, jeśli się tylko w przemówieniu/wywiadzie (niepotrzebne skreślić) postawi wyłącznie na szczerość i powie Amerykanom, że ich prezydent jest (sic!) frajerem, bo ma marzenia i liczy na ich spełnienie – tak jak obywatele, którymi rządzi. Po którymś razie zaczyna być to niesamowicie nużące. Zapadła mi w pamięć jeszcze jedna scena, w której pewna postać mówi, że mogą nawiązać współpracę, bo Tom Kirkman od objęcia urzędu się nie zmienił. W mniemaniu scenarzystów miało to pewnie wypaść na korzyść naszego bohatera i tak też się dzieje w toku fabuły, ja miałam jednak nieodparte wrażenie, że pan prezydent właśnie został zbesztany. Blisko rok bycia głową państwa, a tu co, dalej to samo frajerstwo i parcie do przodu niczym koń z klapkami na oczach. Niczego się nie nauczył – nie sugeruję, że miał się stać wytrawnym graczem, ale pod pewnymi względami powinien politycznie ewoluować.

Podsumowując, serial miał szansę rozwinąć się w fajnym kierunku i pokazać kulisy wchodzenia do polityki od innej, mniej brutalnej strony niż robił to Frank U. Dostaliśmy jednak wygładzoną wizję z rycerzem w lśniącej zbroi, który obejmując urząd z przypadku da Amerykanom to, czego od zawsze pragnęli, a czego przeżarci i skupieni na sobie politycy nie zagwarantowali. Pewną zmianą jest ostatni sezon, ale znów zakończenie wybrane przez scenarzystów nie ma odpowiedniej wagi i głębi emocjonalnej, a zwyczajnie pokazuje, że wszyscy posiadamy rysy. Przejaskrawiona reakcja Kirkmana nie jest poruszająca w odpowiednim stopniu i nie posiada tego ciężaru, o który chodziło. Od zakończenia seansu nie mogę się pozbyć z głowy jednej myśli – ten serial to w większości mokry sen o tym, jak powinna wyglądać polityka.

Designated Survivor screen
Oglądać? Czy nie oglądać? Tom Kirkman sam nie wie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © InventoryFull , Blogger