Recenzja: Tajemnica Marrowbone (2017)
Lubię horrory oszczędne, kameralne, gdzie groza czai się w tym, co niewidoczne i nienamacalne; filmy, które mają gęstą, przytłaczającą atmosferę i straszą samym klimatem, a nie prostackimi scare jumpami. Jeśli nasze gusta są zbieżne, to gwarantuję wam, że przy Tajemnicy Marrowbone będziecie odczuwać pełną satysfakcję.
Na Marrowbone trafiłem tak, jak lubię najbardziej, czyli zupełnym przypadkiem. Gdzieś w odmętach facebookowego feeda, w losowym komentarzu człowieka, który doradzał interesujący film dla zabicia wieczornej nudy. Coś nieokreślonego sprawiło, że tytuł ten przykuł moją uwagę i od razu zajrzałem na Filmweba, by sprawdzić, co zacz. Niezależny horror od Sergio G. Sáncheza, reżysera Sierocińca, rozgrywający się w starej posiadłości, z całkiem niezłymi ocenami i masą ostrzeżeń przed spoilerami w komentarzach? Coś musiało być na rzeczy, zatem niewiele się namyślając, przystąpiłem do seansu.
O fabule Marrowbone niełatwo powiedzieć coś więcej, by nie narazić odbiorców na ciężkie spoilery, ograniczę się zatem do niezbędnego minimum. Rzecz dzieje się pod koniec lat 60. w dawnej posiadłości tytułowego rodu. Poznajemy rodzinę - matkę i czwórkę rodzeństwa - która ucieka z Anglii przed przemocowym ojcem. Ich przystanią ma być opuszczony i podupadły dom rodzinny pani Marrowbone; planują ukryć się tam przed oprawcą, rozpocząć nowe życie (bardzo dosłownie odcinając przeszłość grubą kreską - niejedyna taka świetna, symboliczna scena) i zaznać w końcu spokoju. Sielskie wprowadzenie i ukazanie więzi między rodzeństwem to jedynie miłe złego początki, matka podupada bowiem na zdrowiu, a konieczność opieki nad młodszymi braćmi i siostrą przypada najstarszemu, 20-letniemu Jackowi (rola życia George'a MacKaya). Latoroślom nie wolno opuszczać domu, ale do leżącego nieopodal miasteczka co jakiś czas udaje się Jack, by załatwiać niezbędne sprawunki... A także wplątać się w romans z uroczą bibliotekarką Allie (w tej roli świetna Anya Taylor-Joy) oraz wzbudzić podejrzenia Portera, prawnika zajmującego się kwestią praw własności do posiadłości Marrowbone (i zarazem amatora urody Allie). Bardzo ładne love story to jednak tylko jeden z wielu elementów tej złożonej historii.
Jak przystało na kanon gatunku, w posiadłości zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Najmłodszy z rodzeństwa, zaledwie 5-letni Sam jest przekonany, że dom nawiedza duch. Coś z pewnością musi być nie w porządku, bowiem Jack bardzo mocno dba o to, by wszystkie lustra w budynku były szczelnie zasłonięte...
Tajemnica Marrowbone to miks wszystkiego, co najlepsze w twórczości Ariego Astera czy Roberta Eggersa. Przez cały seans nie potrafiłem pozbyć się wrażenia, że oglądam przeniesioną w czasie, bardziej żwawą i realistyczną wersję The Vvitch. Jednak chociaż pojawiają się tutaj drobne elementy baśniowe, to przede wszystkim jest to pełnoprawny dramat psychologiczny, w którym najważniejsi są ludzie, ich emocje i zachowania. Reżysera interesuje przede wszystkim wgląd w straumatyzowany ciężkimi doświadczeniami umysł. Choć mamy tutaj starą, nawiedzaną przez ducha posiadłość, to jest to tylko fasada, pod którą kryje się wiwisekcja pełnego spektrum uczuć - od bólu i cierpienia po głęboką miłość pomimo wszystko.
Nie jest to film nadmiernie skomplikowany czy trudny w interpretacji, choć z pewnością niebanalny i satysfakcjonujący fabularnie. Jego siła leży w mistrzowsko poukładanej intrydze, której kolejnej warstwy odkrywamy z biegiem czasu, zaś kluczowy zwrot akcji jest przepotężny i powinien zaskoczyć większość z was, nawet tych bardzo uważnych. Jednocześnie wszystko jest tu zrobione tak dobrze, że byłem w stanie przymknąć oko na kilka sporych dziur logicznych. Po seansie na pewno zrozumiecie, o czym mówię i zapewne potwierdzicie, że dla dobra widowiska i zgrabnej fabuły pewne głupotki trzeba po prostu zaakceptować.
Tajemnica Marrowbone to film niezwykle klimatyczny, przemyślany fabularnie i w intrygujący sposób opowiadający o silnych emocjach drzemiących w zakamarkach umysłu. Jasne, widzieliśmy już niejeden obraz wykorzystujący podobny plot-twist, ale dzieło Sáncheza nie jest filmem jednej sztuczki; to kino kompletne, które dojeżdża zarówno koncepcyjnie, jak i realizacyjnie. Polecam zarówno fanom klimatycznych horrorów, jak i dramatów psychologicznych. A także - a może przede wszystkim - miłośnikom niebanalnej, autorskiej sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz