Recenzja: Titane (2021)

Zmierzyłem się wczoraj z hitem zeszłorocznego festiwalu w Cannes - kontrowersyjnym Titane. Jestem fanem artystycznych, łamiących schematy obrazów, a filmy Gaspara Noego lubię oglądać zamiast dobranocki. Tym samym niestraszne były mi komentarze, że film jest “obrzydliwy”, “brutalny”, “niesmaczny” - ba, traktowałem je jako doskonałą zachętę.


Czerwona lampka w głowie powinna była się zapalić w momencie, w którym zdałem sobie sprawę, że wszędzie mowa jest o niecodziennej formie filmu, a niewiele wspomina się o jego treści czy poruszanej tematyce.

Kiedy na samym początku mała Alexia swoim zachowaniem prowokuje wypadek samochodowy, a w jej głowie ląduje tytanowa płytka, możemy być pewni, że za moment wydarzy się coś nieoczekiwanego. I faktycznie - kolejne minuty filmu przyniosą nam sceny seksu z samochodem, brutalnych morderstw i bolesnej szarpaniny emocjonalnej głównej bohaterki. Ostatecznie Alexia, szukając nie tylko ucieczki przed stróżami prawa, ale też po prostu miłości i akceptacji, podszywa się pod zaginionego chłopca i trafia pod opiekę Vincenta, mężczyzny tak samo jak ona samotnego i złamanego emocjonalnie. Ich chora, chwilami absurdalna relacja stanowi główną oś filmu.

Wszystkie te emocje - zarówno podskórne, jak i eksponowane oraz afirmowane - to zdecydowanie największa zaleta Titane. Agathe Rousselle ze swoją nietypową, androgyniczną urodą naprzemiennie zachwyca i obrzydza swoją grą bez słów. Jej ekspresyjna mimika czy choreografia wystarczają zresztą w zupełności. Vincent Lindon grający - nomen omen - Vincenta to jedyna w swoim rodzaju mieszanka powierzchownej szorstkości i miękkiego wnętrza. Ich charaktery ścierają się, a cała sytuacja jest groteskowa. Czy głęboko zakorzeniona potrzeba bliskości wystarczy, by połączyć dwie tak złamane dusze? Przekonajcie się sami.

Dotychczas pewnie brzmi to jak opis bardzo dobrej sztuki, prawda? Niestety, oprócz wcale niezbyt głęboko ukrytych sensów i morałów dzieło to ma też sporo minusów. Największym problemem Titane jest jego efekciarstwo. Jest tu obecna jakaś sztuczność, nachalne epatowanie groteską, ujęcia perfekcyjnie przygotowane pod screeny do artykułów. Mam wrażenie, że to obraz skrojony specjalnie pod gusta krytyków (co zresztą się potwierdza, bo opinie większości specjalistów z branży filmowej są bardzo przychylne, a chwilami wręcz entuzjastyczne), a nie szarych zjadaczy filmów. Strasznie brakowało mi w nim autentyczności, a bizarna forma nastawiona na szokowanie i obrzydzanie przez większość seansu dość skutecznie maskowała żywe, pulsujące emocje - których przecież było tutaj sporo. Tak jak scena gwałtu w Nieodwracalnych Noego przeszyła mnie do szpiku kości swoim naturalizmem, tak tutaj wszystkie sceny molestowania czy przekraczania cielesnych granic wzbudzały we mnie silny dyskomfort, który nie miał nic wspólnego z jakąkolwiek formą satysfakcji z seansu.

To naprawdę niezła, mocno groteskowa, ale poruszająca historia o samotności, poszukiwaniu siebie i akceptacji. Nie jest to z pewnością zły film, a do mnie nie trafił dlatego, że nie “siadła” mi jego forma i zastosowane środki wyrazu. Jeśli jednak lubicie filmy nietuzinkowe, a na hasło “body horror” nie dostajecie drgawek - będziecie ukontentowani.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © InventoryFull , Blogger