Hyperion i Upadek Hyperiona. Klasyki na miarę współczesnych czasów?

Do Hyperiona podszedłem jak do klasyka, którym w zasadzie jest: jednej z najważniejszych powieści (w miarę) współczesnej literatury sci-fi. Gwoli wyjaśnienia: inaczej traktuję powieści z pierwszej połowy XX w. aż do lat 70., a inaczej historie powstałe w latach 80. aż do dziś. Oczekiwałem więc wszystkich tych elementów, które pociągają mnie w starszej fantastyce: wnikliwych analiz społecznych i celnych predykcji dotyczących przyszłości, zarówno w wymiarze antropologicznym, jak i otaczających nas technologii. Jednocześnie spodziewałem się, że będzie to powieść napisana znacznie lżej i przystępniej, niż niektóre dawne klasyki (Kantyczko, na ciebie patrzę). Poza tym po prostu lubię pisarstwo Dana Simmonsa, którego uważam za niezłego, ale nie wybitnego autora. 


Hyperion by Noriyoshi Ohrai
@Noriyoshi Ohrai

Zacznę od końca: Hyperion oraz jego Upadek spełniły moje oczekiwania i jednocześnie nie okazały się niczym więcej, chociaż próbę pogłębienia swojego dzieła Simmons podjął niejedną. Jego największą zaletą nie są jednak stawiane ważkie pytania czy nadzwyczajna wartość literacka, ale po prostu niezwykle wartka akcja osadzona w przemyślanym i kompetentnie skonstruowanym świecie. To trochę case Ślepnąc od świateł: ciekawa historia, która wciąga jak odkurzacz, ale niekoniecznie pozostawia po sobie coś więcej niż wrażenie dobrze spędzonego czasu i doświadczenia czegoś fajnego. 

W pierwszym tomie towarzyszymy siedmiu Pielgrzymom, którzy udają się na wyprawę do Grobowców Czasu, tajemniczego miejsca na tytułowej planecie, by spotkać się z żyjącą tam istotą i zapobiec nadciągającej wojnie. Nie będę w tym miejscu streszczał fabuły, wspomnę tylko, że historia w pierwszym tomie ma dość prostą konstrukcję. Grupa bohaterów zmierza do celu, po drodze dzieląc się swoimi osobistymi historiami i ujawniając swoje motywacje.

Paradoksalnie, pomimo że każdy bohater doświadcza osobistych dramatów i ma inne powody pchające go na pielgrzymkę do Grobowców Czasu, charaktery postaci są dość sztampowe i płaskie. Nie zrozumcie mnie źle: nie są napisane na kolanie, zostały stworzone rzetelnie i wiarygodnie, ale nie ma w tym kompletnie błysku. Wiem, że brzmi to jak narzekanie dziada, który widział już sporo i mało co go cieszy, a Hyperion ma przecież swoje lata i w momencie premiery zapewne był świeży w wielu aspektach. To kwestia wspomnianych wyżej oczekiwań, jakie mam wobec współczesnego sci-fi: klasyki z lat 50. nie miały z reguły ciekawie skonstruowanych bohaterów, ale ich wartość leżała w czym innym. Tymczasem u Simmonsa nawet wyróżniająca się, niejednoznaczna postać Konsula nie wzbudziła u mnie specjalnych emocji. Ot, kolejny tragiczny, podszyty pewnym romantyzmem smutas.

Hyperion art
@Jess-madhouse

Pierwszy tom to w zasadzie ekspozycja i wprowadzenie, a dziać zaczyna się dopiero w drugim. Wchodzimy w decydujący etap konfliktu, i to w każdym wymiarze: bohaterowie mierzą się ze swoimi demonami, a nad ich głowami toczy się wojna, która może przesądzić o kształcie całego świata (huh, który to już raz). I to właśnie ta globalna polityka i związana z nią ekspozycja świata to dla mnie najciekawsze elementy dylogii. Z jednej strony widać silną inspirację Neuromancerem, mamy więc wirtualną sieć, która oplata całe uniwersum i po której można podróżować, i w dosłowny, i w cyfrowy sposób; z drugiej - filmowy rozmach i klasyczne starcie ludzkość vs Obcy, tutaj pod postacią niejakich Intruzów. O ile wizja realnego czy wirtualnego świata nie są specjalnie oryginalne, to wszystkie elementy grają ze sobą i widać, że jest to przemyślane i spójne uniwersum. Najbliżej temu, oczywiście przy zachowaniu skali, do Diuny. Pojawia się polityka, ekonomia, wojna - wszystko to, co tygryski lubią w sci-fi najbardziej. 

No dobra, ale to wszystko już było, czasem lepiej, czasem gorzej zrealizowane. W takim razie czy coś Hyperion robi lepiej niż masa powieści, które nie pretendowały do miana klasyków? 

Tutaj kluczem jest wątek religijno-filozoficzny, z jednej strony ciekawy i dość oryginalny, a z drugiej nieco obnażający słabości pisarstwa Simmonsa. To coś, co było już widoczne chociażby w Terrorze": jest pomysł, są świetne impresje, ale bardziej przypomina to myśli entuzjastycznego nastolatka niż wyważone i pogłębione idee. Brakuje pierwiastka geniuszu, ostatecznego szlifu. A czego w zasadzie dotyczy całe to narzekanie? Otóż mamy tutaj do czynienia z koncepcją bóstwa ewoluującego, nierozerwalnie związanego z ludzkością i jej rozwojem. W opozycji do niego staje istota oparta na podobnym koncepcie, tyle że związana ze Sztuczną Inteligencją. Do tematu zaangażowana została zmodyfikowana wizja chrześcijaństwa i bóstwa opartego o trzy elementy, niczym biblijny Bóg w trzech osobach. Sęk w tym, że te niezłe koncepty zostały zaprezentowane w bardzo bezpośredni sposób w kilku dialogach, jakby autor nie miał za bardzo pomysłu, w jaki sposób przemycać je w trakcie fabuły i angażować czytelnika, zachęcając go do wyciągania własnych wniosków i składania pojedynczych elementów układanki w pełny obraz. A to już, jak dla mnie, dość ciężki grzech.

Hyperion art
@Alex Ries

W warstwie dotyczącej technologii udało się wiele rzeczy: jest koncept sieci przypominającej znany nam dziś internet, są komlogi, czyli ichniejsze smartfony, jest wreszcie przyzwoita dawka science. Do zabawy zaangażowana została fizyka kwantowa, osobliwości oraz zaburzenia czasu i przestrzeni, a to wszystko w sposób bardzo kompetentny. Byłem pod wrażeniem, ile zagadnień dotyczących astrofizyki, o których czytam dziś w artykułach, zostało liźniętych (albo i mocno polizanych) przez Simmonsa. Tutaj daję dużą okejkę, nie trzeba być Lemem, żeby robić to w dobry sposób.

Nie można nie wspomnieć o niezwykle ważnym wątku literackim. Autor wziął na warsztat oryginalnego Hyperiona, czyli XIX-wieczny poemat o tytułowym Tytanie i jego konflikcie z postaciami z mitologii greckiej. Motywy stosunku artysty do jego dzieła oraz wpływu tegoż dzieła na kształt świata są może nawet ważniejsze, niż wątek religijny, choć zarazem nierozerwalnie z nim splecione. W tym jednym miejscu widać ślad czegoś więcej, zwłaszcza że postać zreinkarnowanego poety Johna Keatsa jest bodaj najciekawszą z całej plejady i to w sporej mierze dzięki niemu drugi tom jest tak dobry.

Na co składa się to wszystko? Powieści, które niesamowicie wciągają i pomimo sporej objętości połyka się je bardzo szybko. Filmową fabułę, która tłumaczy się w dość nieporadny sposób, czasem obrażając inteligencję czytelnika. Plejadę umiarkowanie ciekawych postaci pierwszoplanowych i sporo papierowych na planie drugim. Solidną dawkę science i równie dużą konceptów religijnych, ale zaprezentowanych w nieelegancki i nieumiejętnie pogłębiony sposób. Czytając dylogię Hyperiona cały czas miałem wrażenie, że dałoby się z tej historii, tego świata, wszystkich tych konceptów wycisnąć znacznie więcej. Być może potrzebny byłby do tego wybitny autor, którym Simmons, przy całej sympatii, nie jest. To jednak niezły obraz tego, jak ewoluuje pogląd na to, czego oczekujemy od klasyków. Nieprzystępna filozofia ma swoją niszę, reprezentowaną choćby przez Dukaja, ale jako ogół już od dawna nie szukamy ciężkich i siermiężnych ramot. Współczesny czytelnik potrzebuje wartkich historii, które dają posmak obcowania z czymś głębszym, niż są w rzeczywistości. Tak czy siak - bawiłem się nieźle.

Ale teraz czas odtruć się Księgą Nowego Słońca. Oj, tu już tak miło nie będzie, ale to potencjalnie interesujące zderzenie z klasykiem nieco starszego typu. Oby to była równie dobra podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © InventoryFull , Blogger