Tower of Time, czyli polski Dragon Age... Albo i lepiej!

I will tell you the story. My story. What is the reason, you ask? The story needs to be told… 


Tower of Time

Niniejszy wpis nie jest pełnoprawną recenzją, ale bardziej opisem wrażeń, jakie ten niepozorny, polski tytuł we mnie wywołał. A było tak: przed wyjazdem do domku przyjaciela w górach na kilkudniowe nerdparty (znaczy: siedzo nerdy i grajo) przeglądałem sobie pewną stronę z warezami (oczywiście jedynie dla przeprowadzenia wywiadu na terenie wroga, wszyscy przecież wiemy, że warezy są be, a abonamenty na Originach i różnych takich tanie jak barszcz bez uszek. Bez ironii, serio). Patrzę, a tu jakieś cRPG o ładnej nazwie i z równie ładną okładką. Baszta Czasu. Hm. Zaglądam na Steam – a tam ponad 90% pozytywnych recenzji! Oceny na polskich portalach: 9/10 na gram.pl, 4/5 na Polygamii. Setki graczy nie mogą się mylić, postanowiłem więc przetestować Tower of Time na wzmiankowanym wyżej wyjeździe. A wyjazdy takie mają tę zaletę, że można grać od rana do następnego rana (z przerwą na krótką drzemkę i potrzeby fizjologiczne) i tym samym w pełni zaangażować się w ogrywany tytuł. Więc to nawet lepiej, gdy jest on długi i rozbudowany. 

Przyznam się, że bardzo łatwo mnie kupić: wystarczy dobra muzyka i odpowiednio melancholijny klimat. I tak jak kiedyś za moje czarne serducho chwycił mnie film otwierający Planescape: Torment, tak teraz intro Tower of Time przyprawiło mnie o znajome, przyjemne drgnięcia gdzieś w okolicach mostka. I will tell you the story. My story. What is the reason, you ask? The story needs to be told… Narrator intrygującego wstępu zachęca nas, byśmy prześledzili jego historię i… ocenili go. Bohater? Zdrajca? Do kogo należy ten spokojny, ciepły głos z offu? Tego dowiecie po upływie blisko połowy z 50-60 zaplanowanych godzin gry (lub 3/4, jeśli jesteście niedomyślni). 

Tower of Time 2

Tower of Time zachęca nas do eksploracji tytułowej wieży, która jest o tyle nietypowa, że… została obrócona i wbita w ziemię. Zatem kolejne pokonywane piętra będą przybliżać nas zarówno do jej szczytu i skrywanej tam tajemnicy, jak i do coraz głębszych i mroczniejszych miejsc. Ale, ale – to nie my będziemy podążać w głąb wieży. My – awatar gracza – zasiadamy na kryształowym tronie, który od dzieciństwa przyciąga nasze myśli. Z tego miejsca łączymy się telepatycznie z drużyną, która w naszym imieniu będzie badać piętra, korytarze i podążać coraz niżej, i niżej… Pozostając w pełni na naszej łasce. Tower of Time oferuje oryginalny mechanizm: jako protagonista i jednocześnie gracz przed monitorem sterujemy postaciami w drużynie, ale każda z nich ma swój charakter, osobowość, swoje lęki. Czasem taka postać nie chce wykonać jakiejś czynności lub targają nią rozterki, krótko mówiąc staje się pragnieniem, a wtedy my możemy zostać Sprite’m i nagiąć jej wolę, używając naszej mentalnej siły. Wszystko to odbywa się subtelnie, bohaterowie nie zdają sobie z tego sprawy (przynajmniej nie w sposób świadomy), a my jeśli chcemy, to możemy wpływać na nich i traktować jak kukiełki w teatrze lalkowym. Ale kim wtedy będziemy? Bohaterem czy zdrajcą? Nieczułym egoistą, czy pragmatykiem zgodnie z dewizą for the greater good

Tower of Time 3

Te pytania i to łamanie czwartej ściany to główna, acz nie jedyna siła Tower of Time. Fabuła, jakkolwiek liniowa i chwilami nieco przeciągnięta, rozwija się w nieprawdopodobny (w pozytywnym sensie!) i dosłownie kosmiczny sposób. Wszystkie ważne wydarzenia sportretowane zostały klimatycznymi filmikami, które odsłaniają przed nami stopniowo meandry opowieści. Kolejne skrawki wiedzy uzyskujemy wolno, ale regularnie i to właśnie intrygująca tajemnica do rozwiązania jest głównym motorem napędowym oraz źródłem efektu jeszcze jednego piętra, choć za oknem świta. Każdy poziom jest inny, na każdym dzieje są coś ciekawego, pojawiają się nowe postaci, toczą się jakieś drobne historie – jest tego zatrzęsienie! 

Ale w Tower of Time nie tylko fabuła jest diablo dobra. Musicie bowiem wiedzieć, że to w zasadzie bardziej mocno rozbudowany hack’n’slash niż typowa gra RPG, pewne elementy są bowiem okrojone lub uproszczone (liniowość fabuły, ograniczone dialogi, płaskie postaci). A skoro mamy siekać i rąbać, to potrzebujemy dobrego systemu walki, rozwoju postaci oraz kilogramów lootu. I to wszystko tu jest! Pojedynki z niemiluchami toczymy w czasie rzeczywistym (z aktywną prawie-że-pauzą) na kilku różnych rodzajach aren. Wrogowie atakują falami, czasem przewinie się boss albo pojawią się dodatkowe urozmaicenia (np. portale). Walki są dość wymagające, dlatego kluczowe jest odpowiednie skomponowanie czteroosobowej drużyny spośród całej plejady indywiduów, jakich napotkamy w trakcie eksploracji wieży. Każda klasa postaci ma osobne, rozbudowane drzewko rozwoju, a odpowiednie wykorzystywanie i łączenie opartych na cooldownach umiejętności w combosy jest kluczowe. Do tego dochodzi rozbudowany i szalenie uzależniający system craftingu, w którym z jednej strony możemy poszaleć, ale z drugiej musimy dbać o stale kurczące się zapasy kluczowych składników. Co ważne, twórcom udało się idealnie zbalansować eksplorację, walkę i rozwiązywanie zagadek. Wszystkiego jest po trochu, odpowiednio dawkowane – to nie jest rąbanka, tutaj połowę czasu spędzimy, słuchając przekomarzanek bohaterów i myszkując po rozbudowanych, również wertykalnie, poziomach. 

Tower of Time 4

Ach, i ta muzyka. Na palcach jednej ręki ślepego drwala można policzyć tytuły, które mają bardziej nastrojową ścieżkę dźwiękową. Jest przejmująca, melancholijna, roztacza malownicze pejzaże, które idealnie współgrają z raczej niewesołym klimatem gry. Po dłuższych sesjach zdarzało mi się wpadać w naprawdę minorowy nastrój. Ale to dobrze – jeśli coś oddziałuje na emocje, to znak, że spełnia swoją rolę. 

A minusy? Drobne i w obliczu dopracowania całości nieistotne. Można utyskiwać na archetypowość bohaterów, na chwilami lekko koślawe dialogi (zwłaszcza wersja angielska jest dość... specyficzna), na sterylność i lekką sztuczność grafiki, na trochę zbyt dużo backtrackingu czy nieliczne upierdliwe zagadki. Uniesienie brwi może też spowodować skala całej historii, bo typowe ratowanie świata to przy niej pikuś. Ale ćśśś, bo zdradzę zbyt dużo. 

Tower of Time 5

Powiem tak: jak na debiutancką grę niezależną małego studia, wyszło absolutnie fenomenalnie. Mnie ten tytuł jest szczególnie bliski, bowiem podobne koncepcje pojawiają się w moim autorskim conworldzie i chwilami czułem się, jak u siebie. Długa, rozbudowana fabuła, masa zawartości, ciągły rozwój (od momentu ukończenia przeze mnie gry rok temu pojawiło się mnóstwo patchy i nowych trybów gry - obecne wydanie zyskało miano Final Edition) – widać, że ten projekt wziął się z autentycznego, artystycznego natchnienia, a nie bezdusznej realizacji planu biznesowego. I nie skończyło się na popierdółce z RPG Makera, o pikselach wielkości dachówek, tylko ogromnej, świetnie wyglądającej grze, która – gdyby tylko usłyszało o niej więcej osób – z pewnością weszłaby do kanonu najlepszych cRPGów ostatnich lat. 

A zatem usłyszcie i przekazujcie dobre słowo dalej. The story needs to be told and if there is no one left to tell it, its meaning will be lost. 

PS Chłopcy i dziewczyny ze studia Event Horizon, autorzy gry, dłubią obecnie nad kolejnym erpegiem – Dark Envoy. Klimatem zapowiada się wyśmienicie, ale niestety będzie miał (TFU!) turowe walki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © InventoryFull , Blogger