Recenzja: Niezwyciężony - Rafał Mikołajczyk (na podstawie powieści S. Lema)

Recenzja: Niezwyciężony - Rafał Mikołajczyk (na podstawie powieści S. Lema)

Stanisław Lem znany jest przede wszystkim z kultowego Solaris i choć niewątpliwie jest to bardzo dobra i intrygująca historia, to moje serce skradł wydany trzy lata później Niezwyciężony


niezwyciężony komiks

Fabuła tej niedługiej powieści jest, wydawałoby się, mało odkrywcza: towarzyszymy załodze tytułowego statku kosmicznego, która wyrusza na planetę Regis III celem wyjaśnienia zaginięcia wysłanej tam rok wcześniej jednostki. Motyw ten wyeksploatowany został na przestrzeni lat do cna, ale siłą Niezwyciężonego jest nie tylko to, że był pierwszy. Pomimo prostych założeń fabularnych to historia mądra, niepokojąca i głęboko humanistyczna - kto czytał jakiekolwiek inne powieści Lema, ten pewnie wie, czego po jego dziełach można się spodziewać.

Rafał Mikołajczyk, autor komiksowej adaptacji, zmierzył się z niełatwą materią: w oryginale akcji jest jak na lekarstwo, za to sporo dialogów, dywagacji i wglądu w świat wewnętrzny bohaterów. Brzmi to niespecjalnie atrakcyjnie i nie wydaje się dobrym materiałem na powieść graficzną, ale zaufajcie mi - tylko pozornie. Niezwyciężony na każdym kroku udowadnia, że komiks może być dobrym nośnikiem niełatwych treści i rozbudowanej fabuły. 

niezwyciężony komiks plansza

Przede wszystkim jest to adaptacja bezkompromisowa, bardzo wierna oryginałowi, zwłaszcza pod względem klimatu i wymowy całej historii. Komiks ma sporą objętość (niecałe 240 str. w dużym formacie), ale to zaleta - obyło się bez większych cięć fabularnych, a przy tym lektura jest sprawna i nienużąca. Autor zdecydował się na dość specyficzny zabieg, a mianowicie sporą ilość rozbudowanych opisów, co w tym medium jest nieczęsto spotykane. Dzięki temu Niezwyciężonego czyta się trochę jak książkę... I jest to spora zaleta!

Do stylu graficznego trzeba przywyknąć, rysunki są bowiem dość surowe i minimalistyczne, utrzymane w oszczędnej kolorystyce, nierzadko w półcieniu. Szybko jednak przekonujemy się, że taka, a nie inna wizja graficzna jest tu absolutnie na miejscu i doskonale buduje klimat. Ze względu na obszerną treść powiedziałbym, że obraz stanowi jej idealne dopełnienie; gra rolę nie dominującą, jak to bywa zazwyczaj w komiksach, lecz raczej równorzędną. Większość kadrów to małe dzieła sztuki, którymi można zachwycać się nie ze względu na szczegółowość czy detale, ale niezwykłą atmosferę i przekaz emocjonalny. 

niezwyciężony komiks statek

Niezwyciężony to zdecydowanie najlepsza powieść graficzna, z jaką miałem do czynienia i piękny hołd złożony klasykowi fantastyki. Bez uproszczeń, bez kompromisów - to mięsiste, głębokie hard sci-fi. To dzieło, po którym widać doskonale, że nie jest efektem chłodnej kalkulacji i chęci monetyzacji znanej marki, ale że jego powstanie wyniknęło przede wszystkim z głębokiej inspiracji i pomysłu na ciekawą realizację. Ryzyko było niemałe, to bowiem debiut wydawnictwa BOOKA, udało się jednak uniknąć wpadek zarówno jeśli chodzi o treść, jak i jakość wydania. Gorąco polecam tę powieść graficzną nie tylko fanom twórczości Lema, ale wszystkim, którzy cenią ambitną fantastykę naukową. Nawet jeśli nie czytacie bądź nie lubicie komiksów. Istnieje niezerowa szansa, że dzięki Niezwyciężonemu polubicie.

Ocena: 9/10

  • Tytuł: Niezwyciężony. Na podstawie powieści Stanisława Lema
  • Autor: Rafał Mikołajczyk
  • Wydawnictwo: Booka
  • Strony: 236 str.


Nowy adres strony! Od teraz jesteśmy na www.inventoryfull.eu

Nowy adres strony! Od teraz jesteśmy na www.inventoryfull.eu

Mamy domenę... i nie zawahamy się jej użyć! 


www.inventoryfull.eu


Przejście na dedykowany adres internetowy to naturalny krok w rozwoju naszej strony. Nie straci ona oczywiście blogowego klimatu, ale z pewnością łatwiej będzie nas wyszukać, a przy okazji pozbędziemy się w ten sposób rozdźwięku pomiędzy nazwą strony a jej adresem. Zachęcam zatem do dodania www.inventoryfull.eu do zakładek oraz, rzecz jasna, do częstych odwiedzin!

Pierwsza część serii Gothic kończy dziś 20 lat!

Pierwsza część serii Gothic kończy dziś 20 lat!

Zanim my, Polacy, poznaliśmy Wiedźmina 3, naszą ulubioną grą RPG był Gothic. Dziś ten praojciec action RPG z otwartym światem obchodzi 20. urodziny!


gothic main

Toporne i szarobure, a jednak niezwykle klimatyczne; wciągające fabularnie i w absurdalny sposób zabawne - takie jest dzieło Niemców z Piranha Bytes. Choć Gothic w chwili premiery nie okazał się światowym hitem, to w naszym lokalnym mikroklimacie jest to jeden z najważniejszych klasyków i stały bywalec rankingów gier wszech czasów. Jak udowodniła choćby późniejsza popularność serii S.T.A.L.K.E.R. w naszym regionie, lubimy gry z mrocznym klimatem i czarnym, nierzadko absurdalnym humorem.

Dla mnie Gothic jest tytułem o tyle ważnym, że to moja pierwsza gra komputerowa - myślę jednak, że nawet gdyby nie ten fakt, to i tak bym się w dziele Piranii zakochał. Górnicza Kolonia, w której toczy się akcja gry, to świat spory, choć nieprzesadnie, pełen niebezpieczeństw i śladów dawnej świetności. Zaludnia go cała plejada ciekawie napisanych, charakterystycznych postaci, z własnymi zajęciami i osobowościami. Walorów dopełnia intrygująca historia, która nawet dziś wydaje się całkiem niezła (zwłaszcza w porównaniu z sequelami), a także nieprawdopodobny klimat, będący wypadkową projektu graficznego, muzyki i nostalgicznej atmosfery. Te wszystkie cechy definiują jedną z najważniejszych gier w historii gatunku, która zupełnie zasłużenie stała się klasykiem. I, o czym czasem się zapomina, wyprzedziła w wielu kwestiach Morrowinda (trzecia część serii The Elder Scrolls ukazała się dopiero w 2002 r. i nie mogła pochwalić się ani żyjącym światem, ani dobrymi dialogami. Ani dialogami w ogóle... no, ale ja nie o tym...).

gothic remake
Gothic Remake zapowiada się póki co nieźle, ale czy zadowoli ortodoksyjnych fanów serii?

Dziś Gothic żyje i ma się świetnie dzięki społeczności moderów, ale sądzę, że nawet bez nich nie zapomnielibyśmy o tym tytule. Możemy oczywiście ubolewać nad mieliznami, na których seria osiadła na długie lata, ale nie ma co ronić łez! Powoli smaży się Gothic Remake, który co prawda nie zapowiada się na ortodoksyjną adaptację, ale być może będzie w stanie pokazać młodzieży, co my, stare dziady, widzieliśmy w tej dziwnej grze, w której przedmioty podnosiło się za pomocą kombinacji CTRL + strzałka do przodu, paliło dziwne ziele rosnące na bagnach i ginęło od jednego ugryzienia wilka. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji - zapraszam do Kolonii!
Najlepszy Batman ostatnich lat? Premiera Batman: Dying Is Easy

Najlepszy Batman ostatnich lat? Premiera Batman: Dying Is Easy

Jeśli brakuje wam dobrych, nowych filmów z człowiekiem-nietoperzem, to Batman: Dying Is Easy powinien zaspokoić wasze potrzeby. 


batman dying is easy main

Nowy Batsy to dzieło niezależne, finansowane społecznościowo w serwisie indiegogo. Jego twórcy, studio Bat in the Sun, popełnili już wcześniej kilka projektów opartych o starcia antagonistów z różnych dzieł popkultury i ich doświadczenie jest doskonale widoczne. 

Batman: Dying Is Easy to w zasadzie film psychologiczny, chociaż znalazła się tam też niewielka dawka akcji. Historia tej niewielkiej, 25-minutowej produkcji skupia się wokół spotkania i rozmowy Człowieka-Nietoperza z jego głównym nemesis - Jokerem. Obserwujemy starcie nie tyle fizyczne, co raczej potyczkę na słowa i spryt. Zarówno dwójka głównych bohaterów, jak i kilka postaci przewijających się w tle zostało odmalowanych z poszanowaniem klimatu i wszystkich pozostałych elementów, za które kochamy uniwersum Batmana: Bruce Wayne w stroju nietoperza przeżywa szereg rozterek wewnętrznych, szalony klaun knuje kolejny mroczny plan, a Gotham jest wzorcowo skąpane w mroku i pełne niebezpieczeństw. Nie zabraknie również nieprawdopodobnego outsmartingu, godnego prozy Aasimova.

Dying Is Easy to chyba najbardziej batmanowy Batman ze wszystkich adaptacji. Film mocno przypomina sztukę teatralną - jego siłą są długie wymiany zdań między bohaterami, a także dopracowana scenografia. Jeśli lubicie nietoperzowe uniwersum, to z pewnością się nie zawiedziecie. 

Film można obejrzeć tutaj:

Recenzja: Sound of Metal (2019)

Recenzja: Sound of Metal (2019)

Smutna historia o niepełnosprawności i godzeniu się z losem to idealny materiał na hollywoodzki wyciskacz łez. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z obrazem intymnym i bliskim sztuce niezależnej. 


sound of metal main

Ruben i Lou to para, która ze swoimi emocjami radzi sobie, tworząc muzykę: intensywną, hałaśliwą, wdzierającą się pod czaszkę. Otwierająca film scena ma za zadanie świdrować nasze uszy tak, jak świdruje uszy perkusisty Rubena. Obraz jest dość oszczędny fabularnie i od razu przechodzi do rzeczy, nie odciągając naszej uwagi wątkami pobocznymi. Otóż muzyk zaczyna mieć problemy ze słuchem, co zostało fantastycznie oddane przez specyficzne zabiegi dźwiękowców - sporo scen oglądamy z perspektywy głównego bohatera i słyszymy tak jak on, co niesamowicie wpływa na immersję.

Utrata słuchu postępuje, Ruben zaczyna więc szukać pomocy. Kiedy prognozy okazują się pesymistyczne, nadchodzi moment, w którym bohater podejmuje ciężką walkę z losem i samym sobą. Do wyboru ma pogodzenie się z rzeczywistością i jej akceptację albo wypróbowanie rozwiązania, które będzie dla niego niezwykle kosztowne (i nie chodzi tu tylko o pieniądze), ale daje nadzieję na powrót do normalności.

sound of metal 2

Właśnie - nadzieję. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale motyw przewartościowania wartości jest w tym filmie kluczowy. Jak dowiadujemy się w trakcie, Ruben jest narkomanem, któremu udało się zwalczyć nałóg dzięki miłości i muzyce. Obsesja na punkcie odzyskania słuchu stanowi tutaj analogię głodu narkotycznego; jego zaspokojenie okazuje się sztuczne, nie przynosi oczekiwanej satysfakcji i spełnienia.

Choć Sound of Metal pozornie jest opowieścią o niepełnosprawności i radzeniu sobie z nią, to pod tym powierzchownym płaszczykiem kryje się całe może znaczeń i emocji. Dla mnie ten obraz to przede wszystkim niezwykle intensywne doświadczenie. Współodczuwałem z Rubenem targające nim emocje i smakowałem się pięknymi scenami, które za pomocą prostych środków uderzały prosto w serce i duszę (scena pożegnania z Lou przed ośrodkiem terapeutycznym czy finałowa rozmowa bohaterów i sygnały, które dziewczyna przekazywała za pomocą barwy głosu czy niedopowiedzeń).

sound of metal 3

Jedną z najmocniejszych stron Sound of Metal jest gra aktorska. Grający Rubena Riz Ahmed jest absolutnie WYBITNY. Aktor wciela się w swojego bohatera całym sobą i bezbłędnie przekazuje intensywne całą paletę intensywnych emocji, poczucia zagubienia, frustracji, ale też głębokiej miłości. Choć to on pożera większość czasu antenowego, to nie mniejsze brawa należą się Olivii Cooke (znanej m.in. z roli Rachel w sympatycznym Earl i ja, i umierająca dziewczyna), Paulowi Raci (genialne sceny w ośrodku) czy sympatycznej Lauren Ridloff, która przewijała się ciągle w tle jako swego rodzaju dobry duszek.

Tę historię dało się spaprać na wiele sposobów i jestem pełen podziwu dla twórców, ile treści i znaczeń wycisnęli z tak prostej i jednowątkowej fabuły. Ogromna w tym zasługa całego projektu artystycznego: film jest oszczędny wizualnie, bardzo surowy, chwilami naturalistyczny. Niezwykle istotna jest też warstwa dźwiękowa, zarówno jeśli chodzi o wspomniane wcześniej zabiegi związane z utratą słuchu, jak i doskonałą oprawę muzyczną. Sound of Metal to perełka, którą polecam wszystkim, którzy lubią doświadczać sztuki intensywnie i bezpośrednio.

Ocena: 9/10


 Czy warto kupić Nintendo Switch w 2021 r.? Otóż nie.

Czy warto kupić Nintendo Switch w 2021 r.? Otóż nie.

A przynajmniej nie do końca. 


nintendo switch

Mój stosunek do tej ultrapopularnej konsolki jest mocno niejednoznaczny. Jej zakupu dokonałem w zasadzie kompulsywnie, korzystając z dobrej promocji, ale wcześniej przez długi czas budowałem w sobie hype, karmiąc się treściami z grup na Facebooku czy recenzjami samego sprzętu i gier. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, po pewnym czasie zapał opada i na pewne kwestie można spojrzeć znacznie bardziej obiektywnie. Ten tekst stanowi rozliczenie moich wrażeń i długo dojrzewających przemyśleń.


Argumenty przeciw


Cena konsoli

Mamy rok pański 2021, Nintendo Switch jest na rynku od 2017 r. i kosztuje ok. 1500 zł. Rozumiem, że w tej cenie kupujemy przede wszystkim sam innowacyjny pomysł na przenośno-stacjonarną konsolkę z odłączanymi kontrolerami, które umożliwiają grę w więcej osób oraz oferują sterowanie ruchowe i podobne bajery. Wciąż jednak to znacznie więcej, niż musimy zapłacić za duże konsole poprzedniej generacji. Takie PS4 bez problemu dostaniemy za 1000 zł, a przecież wciąż wychodzą i będą wychodzić na nią ciekawe gry AAA. Owszem, pewnie pojawią się takie niegrywalne rodzynki jak Cyberpunk 2077, ale biblioteka gier na PS4 jest bardzo pokaźna, a dobrze zrobione nowe gry (np. The Last of Us 2) wciąż radzą sobie na niej świetnie. W tym kontekście Switch jest za drogi gdzieś o ⅓.

Ceny gier

Punkt niejako nawiązujący do poprzedniego. O ile ceny gier na takie PS5 teoretycznie przekraczają 300 zł, to udział nowej konsoli Sony wciąż jest marginalny ze względu na problemy z dostępnością, a już teraz można dostać exclusive’y na nią przecenione nawet o 100 zł względem kwoty wyjściowej. Z kolei rynek wtórny tytułów na PS4 jest przebogaty i już za kilkadziesiąt złotych możemy kupić całkiem świeże gry AAA. Oczywiście, na Switcha też bez problemu nabędziecie (a potem sprzedacie bez straty) używane gry, ale tutaj ceny zaczynają się od ok. 150 zł za co bardziej popularne tytuły. Nówki to już wydatek rzędu 230-250 zł.

Nintendo Switch Online jest bezużyteczny

O ile, rzecz jasna, nie gracie w sieci. Nintendo wzięło najgorszy możliwy przykład z niesławnego, xboxowego Golda, który to abonament jedyne co oferował to możliwość gry online. Obecnie świat ruszył do przodu, konsolowe abonamenty oznaczają dostęp do bogatej biblioteki gier (Xbox) czy comiesięczne darmówki dobrej klasy (PS Plus). W tym kontekście te parę smutnych gier z NESa czy darmowe weekendy… No, z czym do ludzi. Żeby być uczciwym: NSO jest tańszy niż odpowiedniki z innych platform.

switch monster hunter edition
Specjalnym wersjom Pstryczka nie sposób odmówić urody. Tutaj - Monster Hunter Edition.


Mam to samo na innej platformie… i lepsze

Gry na Switcha dzielą się na dwie kategorie: exclusive’y i porty z większych konsol czy PC. O tych pierwszych porozmawiamy za chwilę, bo to akurat argument in plus, natomiast z tymi drugimi mam duży problem. Po pierwsze, nie opłaca się kupować na Switcha gier, które mamy już na innej platformie. Zarówno ze względu na ich cenę (wszechobecne na Steamie czy Epicu wyprzedaże i darmówki, keyshopy, abonamenty - jestem fanem zwłaszcza xboksowego), jak i na jakość portów. Jasne, fajnie pograć sobie w Wiedźmina czy Dooma w pociągu, ale jeśli widzieliśmy już daną grę w pełnej krasie, to wrażenia na Switchu będą… cóż, umiarkowane. Konsolka Nintendo jest słaba technicznie i jedyną zaletą portów jest ich mobilność. Będzie nas straszył niski FPS, mały zasięg widzenia i setki graficznych sztuczek mających dać duszącemu się Switchowi oddech. Nie wspominam już o grach, które są zwyczajnie kiepsko przeportowane (jak np. The Outer Worlds) i użeranie się z nimi na Pstryczku zakrawa na masochizm. Problem zresztą pojawia się nawet przy mniejszych tytułach; rozważałem zakup Slay the Spire i Hadesa, ale to pierwsze mam w abonamencie EA (a teraz nawet na smartfonie, jakieś trzy razy taniej niż na Switchu), a za drugie nie dość, że zapłaciłem mniej (w promocji na Epicu nieco ponad 30 zł), to miałem realne obawy, że przy tak dynamicznej grze zajechałbym liche joycony w parę minut. Tymczasem mój stary, nieśmiertelny pad z Xboxa 360 wciąż dumnie znosi wszystko. I Hadesa też zniósł.

Słaba jakość wykonania

Powyższa uwaga o joyconach była nie od parady, bowiem zarówno one, jak i cała konsola są wykonane po prostu słabo. Innowacyjny pomysł z odpinanymi kontrolerami zaowocował trzeszczącymi i wyginającymi się zawiasami. Same joycony trapi wciąż oficjalnie ignorowany przez Nintendo problem z dryfującymi analogami, a Japończycy skupiają się póki co na wypuszczaniu kolejnych limitowanych edycji, czyli wersji w innych kolorach/z naklejkami, zamiast pochylić się nad błędami konstrukcyjnymi i jakością wykorzystanych materiałów. Dock do którego wkładamy konsolę w trybie stacjonarnym również sprawia biedne wrażenie. Jakość wykonania takiego PS4 czy Xbox One to zupełnie inna liga. 

Słabe bebechy

Samo w sobie nie jest to problemem, bo Switch teoretycznie nie konkuruje z dużymi konsolami. Teoretycznie, bowiem nieco lepsze wnętrzności mogłyby sprawić, że porty miałyby większy sens. Exclusive’y działają dobrze, ale to marne pocieszenie, kiedy uświadamiamy sobie, że odbywa się to kosztem rozdzielczości, co czasem bywa mocno widoczne. Kiepski jest również wyświetlacz - i o ile nie oczekuję, że przenośna konsolka będzie miała ekran na poziomie dobrego smartfona, to w kontekście ceny całego urządzenia specyfikacja techniczna jest po prostu żenująca.

zelda breath of the wild
Taki ten świat duży i taki pusty...

Zelda jest nudna

Albo, delikatniej mówiąc: Zelda nie jest dla mnie. Rozumiem, że nie jestem targetem - nie gram w sandboksy, a ostatnią grą z otwartym światem, która mnie poważnie wciągnęła, był Skyrim (a przed nim Gothic 2. Hm...). Piąta część The Elder Scrolls wyróżniała się jednak tym, że była po brzegi wypchana treściami fabularnymi i każda mieścina, każdy loch, każda jaskinia miały swoją historię, choćby i skromną. O Breath of the Wild słyszałem same dobre rzeczy, zachłysnąłem się recenzjami i ocenami, a potem okazało się, że… cóż, ze Skyrimem za wiele wspólnego ta gra nie ma. Owszem, jest klimatyczna i roztacza pewien czar, ale sama rozgrywka jest nudna i męcząca. Grałem w stare Zeldy 2D, podobały mi się, zapamiętałem je jako bogate w treści i pomysłowe zagadki. Tutaj odczuwam silny dyskomfort, który towarzyszył mi również w Shadow of the Colossus. Dlaczego tutaj nikogo nie ma? Gdzie jest fabuła? To akurat mój subiektywny problem, co nie zmienia faktu, że wszystkie te entuzjastyczne teksty jakaż ta nowa Zelda ciekawa i dla każdego można wsadzić pod bambosze i podeptać. Otóż nie, nie jest ani ciekawa, ani dla każdego. Może po prostu ci, którym Breath of the Wild się podoba mają mleko pod nosem i nie grali w naprawdę dobrego open-worlda?

Idealna platforma do indyków?

To jedna z częściej wymienianych zalet Switcha. Faktycznie, Pstryczek wydaje się wręcz stworzony do małych gier indie. Często kosztują one więcej niż odpowiedniki z innych platform, ale nawet jeśli to przebolejemy (bądź ustrzelimy dany tytuł na wyprzedaży), to okazuje się, że wartościowych pozycji nie ma zbyt wiele. Sklep Nintendo jest zalany szrotem, który znajduje się w permanentnej promocji. Zarzut ten możemy odnieść też choćby do Steama, ale mam wrażenie, że na tej platformie znacznie łatwiej znaleźć jakąś perełkę.

Nintendo Switch Pro
Jedna z mokrych fantazji na temat potencjalnego wyglądu Pro Pstryczka.


Już niebawem Nintendo Switch Pro

Za dzień, może dwa, a na pewno w tym roku do sprzedaży trafi ulepszona wersja Switcha. Ta plotka krąży po branżowych mediach od dawna, ale jak na razie jedyną ulepszoną wersją, której się doczekaliśmy jest rewizja z ulepszonym zarządzaniem energią. Niewykluczone jednak, że Switch Pro faktycznie jest w planach Nintendo. Wydawanie mocniejszych wersji konsol nie jest dla Japończyków niczym niespotykanym, istnieje więc niezerowa szansa, że w tej plotce kryje się więcej niż ziarno prawdy. Według ostatnich wieści, nowy Pstryczek miałby obsługiwać rozdzielczość 4K i posiadać ekran OLED oraz mocniejsze bebechy. To zwiastowałoby pojawienie się gier, które będą działać tylko na nim, w tym (w końcu!) sensownych portów z innych platform. Pytanie tylko, ile taka ulepszona wersja - jeśli faktycznie się ukaże - będzie kosztować i dlaczego ponad 2000 zł.

Pr0 C0nTrOlL3r jest najleprzy!!!!!111

Jestem raczej spokojnym człowiekiem, ale do szewskiej pasji doprowadzają  mnie setki postów na switchowych grupach, w których każdy każdemu poleca Pro Controllera jako najlepszego pada na świecie. Otóż ów Pro Controller wykonany jest tylko odrobinę lepiej niż joycony (jest zresztą cała partia z wadą fabryczną - złe spasowanie elementów), ma problem z dryfującym analogiem (któż by się spodziewał) i jest pod każdym względem mniej wygodny niż pady z Xboxów, które są dla mnie wzorem zarówno jeśli chodzi o ergonomię, jak i trwałość. No i kosztuje aktualnie od 270 zł wzwyż.


Argumenty za


Innowacja, która się sprawdza

Switch opiera się na innowacyjnym pomyśle i w przeciwieństwie do wielu dawnych wynalazków konsolowych naprawdę się sprawdza. Chcesz rozsiąść się na kanapie - proszę bardzo, trochę lepsza rozdzielczość, joycony w łapach i jedziemy. Rodzina chce obejrzeć Klan? Wyjmujesz Pstryczka z docka i kontynuujesz zabawę w łóżku. Długie czasy ładowania? Nie ma problemu, Switch cały czas czeka uśpiony i możesz błyskawicznie wznowić grę w miejscu, w którym ją zostawiłeś.

mario kart 8
Mario Kart to rewelacyjna zabawa dla kilku osób!


Świetna zabawa ze znajomymi

Pstryczek swoją siłę pokazuje tam, gdzie dostępu nie mają dorosłe konsole. Zdecydowanie jego najmocniejszą stroną są funkcje czysto rozrywkowe. Ten sprzęt został zaprojektowany z myślą o grze ze znajomymi i z tej roli wywiązuje się znakomicie. Jesteście w czwórkę i macie ochotę się pościgać? Odpinacie joycony, bierzecie zapasowe kontrolery i jazda z Mario Kart. A może trochę ruchu? Mamy Mario Party oferujące całą masę satysfakcjonujących minigierek. Just Dance w najlepszej odsłonie? Oczywiście na Switchu, z joyconami w rękach! 

Mały i przenośny

Switch dobrze sprawdza się jako konsola przenośna. Może nie należy do najmniejszych, ale z drugiej strony przyzwoita przekątna ekranu pozwala na w miarę komfortową zabawę w większość tytułów. Nie ma również problemu z zabraniem do znajomego całego zestawu, bowiem całość razem z dockiem mieści się w niewielkim pudełku. Nie będę przy okazji pastwił się nad tym, że słuchawki podłączymy tylko kablem, bo bluetooth może i jest, ale nikt nie pomyślał o takiej ekstrawagancji jak słuchawki bezprzewodowe… 

Exclusive’y są fajne

O portach z innych konsol już mówiliśmy, ale siłą Switcha są przede wszystkim exclusive’y. I pod tym względem jest bardzo dobrze - choć na co dzień nie gram zbyt wiele w platformówki, to Super Mario Odyssey urzekło mnie swoją oryginalnością i płynnością rozgrywki. Ileż tu jest kreatywnych pomysłów, ile treści (czyli coś czego nie ma w Zeldzie, hehe)! Co prawda tryb dwuosobowy jest tutaj dodany wyraźnie na siłę, ale sama gra oferuje pierwszorzędną zabawę. Mario Party, Mario Kart, Smash Bros czy inne tytuły z postaciami ze świata Nintendo to w większości co najmniej bardzo dobre gry.

Tu powinien być argument, że niektóre gry są idealnie skrojone pod Switcha…

...ale go nie będzie, bo nawet jeśli są, to kosztują więcej od swoich odpowiedników na innych platformach (o czym wspominałem już wcześniej).

Animal Crossing New Horizons
Animal Crossing, czyli kolejny wiodący tytuł na Switcha, który ni w ząb do mnie nie przemawia.


Czyli za, a nawet przeciw?

Wszystkie te moje utyskiwania wynikają w pewnej mierze z tego, że zwyczajnie nie jestem targetem. Nie gram mobilnie (jeśli już poruszam się komunikacją, to wolę gry na smartfona albo książkę), od platformówek i kolorowych gier wolę smutne, szare, jednoosobowe dramaty (tutaj piszę o tym, że The Medium jest fajne oraz dlaczego), od sprzętu, na który wydaję ciężko zarobione pieniądze wymagam odpowiedniej jakości i możliwości. Tak często przywoływane przeze mnie PS4 stanowi, poza grami, również centrum multimedialne - nie ma nic wygodniejszego niż netflix & chill z padem w ręce, by nie trzeba było ruszać tyłka do komputera, a i film na blureju odtworzy. Switch do niczego poza grami się nie nadaje, nie oferuje nic w abonamencie i jest zdecydowanie zbyt wysoko wyceniony. Jego magia leży bardziej w społeczności; nie ma obecnie innej grupy maniaków jakiejś platformy, która byłaby tak zaangażowana, oddana swojej pasji i skupiona na utwierdzaniu się wzajemnie w słuszności dokonywanych wyborów. Przecież wydałem 1500 zł, nie mogę bawić się źle. Wydam jeszcze 300 zł na zapasowe joycony, bo mi się analog kiwa. O, jest już preorder nowego Mario, to znaczy nie nowego, to jest remaster wersji z Wii który jest remasterem wersji z DSa, nieważne, BIERZ MÓJ PINIONDZ NINTENDO!

Generalnie uważam, że w życiu trzeba być po prostu uczciwym wobec siebie. Zatem wyznaję: Nintendo, ja też dopuściłem cię między pośladki i co gorsza sprawiło mi to niejaką przyjemność. Nie pozwolę na to nigdy więcej. Chyba.

Ale zobaczcie, jakie mam ładne nakładki z Aliexpress! (づ。◕‿‿◕。)づ

Switch nakładki


Recenzja: The Medium (PC)

Recenzja: The Medium (PC)

Twórcy Observera, Silent Hill, split screen ze światem duchów. Coś pominąłem? 


The Medium

The Medium zainteresowałem się praktycznie od momentu, gdy w mediach pojawiły się pierwsze zapowiedzi. O ile teksty o duchowym następcy Silent Hill nie ruszały mnie kompletnie, bo żadnej gry z tej serii nigdy nie ukończyłem, to wystarczyła mi informacja, że to największe i najambitniejsze dzieło Bloober Team. Karierę krakowskiego studia obserwowałem od dawna, a bardzo dobry Observer utwierdził mnie w przekonaniu, że o ile level design czy technikalia nie stanowią najmocniejszych stron ich gier, to w dziedzinie nieszablonowej narracji i klimatu nie mają się czego wstydzić. Historia, która została opowiedziana w The Medium ponoć tkwiła w głowach i notesach developerów od dawna, ale dopiero współczesne narzędzia pozwoliły im stworzyć tytuł oparty na dość oryginalnych założeniach.

Jesteśmy bowiem tytułowym medium – osobą, która jest w stanie porozumiewać się z duchami. Marianna, nasza protagonistka, posiada białowłose alter ego (hej Ciri!) w zaświatach, stanowiących mroczne odbicie rzeczywistości; wykorzystuje je, by odsyłać tkwiące w tym limbo dusze na wieczny odpoczynek. A miejsce to mało przyjemne, dość powiedzieć, że jego wygląd inspirowany jest dziełami nieodżałowanego Zdzisława Beksińskiego (fanom malarza polecam wypatrywać scen stanowiących 1 do 1 egranizację konkretnych obrazów). Jakkolwiek she never asked for this, to umiejętności Marianny okażą się przydatne, gdy skontaktuje się z nią tajemniczy mężczyzna imieniem Tomasz, znajdujący się najwyraźniej w nielichych tarapatach. Kiedy zaprasza on Mariannę na urlop w opuszczonym ośrodku wczasowym Niwa, ta nie zastanawia się zbyt długo. Kim jest Tomasz? Co wydarzyło się w ośrodku? Skąd niezwykłe zdolności protagonistki? Tego wszystkiego dowiadujemy się w ciągu najbliższych 8 godzin.

the medium 2

The Medium to gra przypominająca Observera (i inne tytuły studia…): przygodówka, walker, liniowa filmówka z rozbudowaną narracją. I tak jak w Observerze mieliśmy pewną nowatorską mechanikę (psychodelicznie zrealizowane hakowanie umysłów), tak i tutaj mamy coś nieszablonowego. Jeśli widzieliście jakieś materiały reklamowe z gry, to pewnie już wiecie, że oryginalnym pomysłem są tu momenty, gdy rzeczywistość rozdziera się. Ekran dzieli się wtedy na dwie części, a my prowadzimy nasze postaci – Mariannę i jej alter ego – naraz w obu światach. W zasadzie cały gameplay zasadza się na tym jednym rozwiązaniu, ale nie ma tutaj nudy, oj nie! Wokół wizyt w zaświatach zbudowano rozliczne segmenty czy to oparte na rozwiązywaniu zagadek środowiskowych, czy poznawaniu historii w nieszablonowy sposób. Gra jest na tyle niedługa, a stawiane przed graczem wyzwania na tyle zróżnicowane, że nie jesteśmy w stanie się zmęczyć. Czasem musimy znaleźć jakiś przedmiot czy wajchę w zaświatach, by przejść dalej, a kiedy indziej skupiamy się na świecie duchów, by dotrzeć do miejsca niedostępnego w rzeczywistości. W żadnym momencie nie tracimy z oczu narracji, czemu pomaga liniowa struktura zagadek i niski poziom wyzwania, jaki stawiają. Dla przygodówkowych wyjadaczy może stanowić to wadę, jednak ja lubię filmowe gry, które nie starają się być grami bardziej niż powinny. Cała ta koncepcja to miła odmiana po tytułach, które jeden ciekawy pomysł eksploatują tak długo, aż z najmocniejszego punktu staje się wyłącznie irytujący. 

the medium 3

W The Medium pierwsze skrzypce gra fabuła. Historia jest rozbudowana, wielowątkowa i z pewnością niejednoznaczna. Jak przystało na walkera, meandry opowieści poznajemy za pośrednictwem licznych notatek, wizji, retrospekcji i narracji środowiskowej; w pierwszych godzinach gry nietrudno o lekki zawrót głowy, bo rozrzuconych tu i ówdzie informacji jest sporo, a każda z nich jest dość lakoniczna. Mógłbym wskazać niejedną grę, która wykorzystuje fabularny chaos i poszatkowaną narrację w celu przykrycia słabości i jałowości fabuły czy też wywołania wrażenia, że opowieść jest znacznie głębsza niż w rzeczywistości (no i za „artyzm” są przecież przyznawane dodatkowe punkty u wielu graczy czy recenzentów). Ale nie tutaj! W The Medium ten specyficzny, niedosłowny i szczątkowy styl narracji nie tyle służy wypełnieniu fabularnych dziur i nieścisłości (tych bowiem zbyt wiele nie ma), ale stanowi istotny element gameplayu i zarazem czynnik służący budowaniu immersji. Nie tylko Marianna jest zagubiona, ale również gracz, i jest to paradoksalnie bardzo ciekawe i przyjemne uczucie. Nasza protagonistka zresztą dość często komentuje swoje położenie, odwołując się zarówno do trudności z odpowiedzią na liczne pytania, jak i tłumacząc pewne wątki, gdy uda się jej (nam?) zebrać odpowiednią ilość informacji. Fantastycznie buduje to poczucie jedności z bohaterką, które okaże się kluczowe w finałowej scenie. To dzięki niemu zakończenie ma tak intensywny smak, ale czy słodki, czy gorzki – to już zależy wyłącznie od naszej interpretacji. 

the medium 4

O ile w wielu grach „trudne” tematy pojawiają nierzadko czysto pretekstowo, o tyle The Medium JEST prawdziwym psychologicznym horrorem i zdecydowanie kierowany jest do dojrzałego odbiorcy. Motywów i wątków jest tu całkiem sporo, i choć nie wszystkie otrzymały odpowiednią ilość czasu by mocno wybrzmieć, to na palcach jednej ręki pijanego drwala jestem wskazać gry, które poruszają takie tematy w taki sposób. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, wspomnę więc tylko ogólnikowo, że natrafimy tu na przemoc domową, molestowanie, nieodwzajemnioną miłość, miłość rodzicielską, poświęcenie, wpływ porażek i traum z dzieciństwa na kształtowanie się osobowości… no, trochę się tego jest i zaręczam wam, że nic nie zostało wrzucone na siłę.

The Medium to, jak na walkera, gra o dość wartkiej akcji; umiejętnie dawkuje kolejne fabularne pigułki, eksplorację i zagadki środowiskowe przetyka retrospekcjami i motywami skradankowymi, a wrażenie filmowości budują liczne cutscenki i sztywna, wyreżyserowana kamera (która zresztą czasem sprawia trudności w orientacji przestrzennej). Sama jednak narracja nie stanowiłaby o sile gry, jeśli nie wzbudzałaby emocji. A wzbudza – i to doprawdy niewiarygodne, że scenarzystom udało się zbudować intrygujące postaci za pomocą kilku notatek czy wspomnień, a to wszystko na przestrzeni kilku godzin gry ściśle upakowanej poszatkowanymi treściami. W kwestii narracji i reżyserii to zdecydowanie szczytowe osiągnięcie Krakowian i jedna z lepszych rzeczy, jakie przydarzyły się grom fabularnym w ostatnich latach. 

the medium 5

A jak z resztą? Cóż, taki Bioshock to pozycja o słabym gameplayu, a zapamiętaliśmy ją za niesamowitą historię. Tutaj gameplay nie jest aż tak zły – przede wszystkim jest zróżnicowany – ale jeśli ktoś podejdzie do The Medium ze szkiełkiem i okiem, to zobaczy liniową grę na szynach, sztywne animacje oraz łopatologiczne zagadki i brak jakichkolwiek wyzwań z jednej strony, a frustrujące elementy skradankowe i koszmarny etap z pompowaniem wody z drugiej (wciąż zachodzę w głowę, jak da się przejść ten poziom bez solucji. Pomyśleć, że 20 lat temu większość gier tak wyglądała, brrr…). Doskonale rozumiem, dlaczego niektórzy recenzenci oceniają tę grę na 5 lub 6/10 – wszystko jest kwestią oczekiwań i wymagań. The Medium nie spodoba się graczom, dla których mechaniki rozgrywki, swoboda czy wyzwania stanowią priorytet. Ale nie do nich jest kierowane.

The Medium to bowiem nie gra, ale przeżycie, i w takich kategoriach należy ją rozpatrywać. Gra filmowa, która jednak jako film nie sprawdziłaby się – niezwykle istotna jest tu immersja i osobiste zaangażowanie w opowiadaną historię. Samodzielne składanie strzępów fabuły i luki tam, gdzie coś ominiemy. Niepokój, bo to my prowadzimy bohaterkę na ekranie i to my musimy zareagować, kiedy wydarzy się coś niebezpiecznego. A wreszcie sama opowieść – dobra nie dlatego, że podejmowane tematy są dojrzałe „jak na grę”, ale dlatego, że właśnie gra stanowi do opowiedzenia tej historii idealne medium. Ba dum tsss


Ocena: 9/10 (emocjonalnie, racjonalnie i na chłodno oczko mniej)


Plusy:

  • ciekawa, wielowątkowa fabuła
  • wzbudza emocje, nie pozostawia obojętnym na prezentowane wydarzenia
  • konsekwentnie poprowadzona i sprawnie wyreżyserowana
  • świetny klimat

Minusy :

  • liniowa do bólu
  • brak wyzwań
  • kulawe animacje
  • kiepskie etapy skradankowe
  • poziom z pompowaniem wody!
Copyright © InventoryFull , Blogger