Recenzja: VV - Neon Noir (2023)

Powroty artystów popularnych przed laty zawsze budzą kontrowersje. Najczęściej podnoszoną kwestią jest to, czy nowe dzieła są wyrazem szczerej ekspresji artystycznej, czy wyłącznie żerują na nostalgii.


VV - Neon Noir

Podobne myśli towarzyszyły mi od momentu, kiedy na horyzoncie zamajaczył solowy album Ville Valo - lidera HIM, jednej z najważniejszych kapel moich szczenięcych (i nieco późniejszych) lat. Dla przypomnienia: HIM zakończył działalność w 2017 r., ale ostatni materiał ujrzał światło (i to niekoniecznie dark, hehe) w 2013 r., czyli równo dekadę temu. Pierwotnie można było domniemywać, że pewna wizja artystyczna w końcu się wypaliła, ale w niedawnych wywiadach Ville otwarcie przyznał, że od pewnego momentu w zespole zwyczajnie nie było chemii. Nie znaczyło to wszakże, że sympatyczny Fin przestał czuć jazz, znaczy się, love metal, a najlepszym dowodem na to jest świeży album nagrany pod niezwykle tajemniczym pseudonimem VV.

Choć pierwsza próbka nowych utworów pojawiła się już na początku 2020 r., to algorytmy Spotify nie były dla mnie łaskawe i przyszło mi zapoznać się z pełnym materiałem dopiero teraz, krótko po premierze albumu zatytułowanego Neon Noir. Tytuł ten jest zresztą bardzo adekwatny do zawartości i w zgrabny sposób nawiązuje do klasycznego Love Metal. Komuś łezka zakręciła się w oku? Całkiem słusznie, bo solowy album Ville to nostalgiczna podróż do czasów HIM gdzieś w okolicach Deep Shadows... i Love Metal właśnie.

Czytałem parę recenzji, których autorzy doszukali się na Neon Noir nawiązań i wpływów The Cure, Depeche Mode czy... Black Sabbath. Prawdę mówiąc, po kilkunastu odsłuchach wciąż nie jestem w stanie wyłowić tutaj niczego więcej, niż stylu charakterystycznego tylko dla HIM (który, co by nie mówić, tworzył muzykę dość unikatową). Dostajemy więc rzewne, rozlane love songs, utrzymane w średnich tempach i o typowo piosenkowej strukturze. Jeśli kojarzycie dokonania pana Valo z mocniejszym klimatem z okolic Tears on Tape czy Screamworks..., to możecie nieco się zdziwić. Znajdziecie tutaj za to sporo bardzo łagodnych klimatów, rozmiękczonych gdzieniegdzie klawiszami i oblanych charakterystycznym, delikatnym wokalem Ville. Dość brudna produkcja sprawia, że gitary pozostają raczej w tle, a ich brzmienie nie pokaleczy nawet najdelikatniejszych uszu.

Neon Noir Drive
Czy ten sigma male stanowił inspirację? Pozostaje się tylko domyślać.

Bodaj największą zaletą Neon Noir jest jej wewnętrzna spójność - poszczególne utwory co prawda nie kipią od wyrazistych motywów i kompozycyjnie są bardzo zachowawcze, ale w każdym znajdziemy jakiś ciekawy akcent czy melodię, przez co nie zlewają się one w jedno. Odsłuch tej płyty to spokojna podróż, która może nie jest jakoś szalenie porywająca, ale generuje sporą ilość przyjemnego ciepła - czyli dokładnie to, czego można się było spodziewać. Lekki plusik stawiam przy Saturnine Saturnalia, które jak na standardy tego albumu można określić bangerem - jest to najdłuższy utwór, a przy tym nieco cięższy niż pozostałe. Dobrze zresztą, że został ulokowany pod koniec programu płyty, kiedy już powoli mogłoby wkradać się znużenie.

No dobrze, jest całkiem fajnie, ale w końcu mamy skok na kasę, czy nie? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Z jednej strony po solowej płycie uznanego artysty moglibyśmy się spodziewać czegoś świeżego, może eksperymentalnego, a tymczasem tutaj mamy klasyczne nawiązanie czy wręcz powrót do klimatów sprzed 20 lat. Nie będę się w tym na siłę doszukiwał fałszu, ale raczej świadomego powrotu do strefy bezpieczeństwa. Jestem też bardzo subiektywny w ocenie, bo z różnych względów Neon Noir rezonuje bardzo dobrze z moim aktualnym klimatem emocjonalnym. Zatem nie doszukujmy się drugiego dna i po prostu cieszmy naprawdę solidnym krążkiem, który u wielu przywoła wiele ciepłych wspomnień i emocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © InventoryFull , Blogger